sobota, 23 czerwca 2012

czwartek, 21 czerwca 2012

Rozdział II

http://www.youtube.com/watch?feature=endscreen&v=joi5YhlGNUs&NR=1



Dzisiaj dla odmiany obudziłam się na czas, czyli zdarzę. A to dlatego że Rose mnie przypilnuje. Wstałam i zeszłam po schodkach do kuchni. Chciałabym tu mieszkać, tak na stałe. Jest tu tyle przestrzeni, ładu i porządku, a co najważniejsze, ludzie wpierający się na duchu i pomagający sobie nawzajem.
- Cassie, zrobiłam Ci jajecznice-  rzekła kobieta.
- Dziękuje- odpowiedziałam, a rudowłosa nałożyła porcję na talerz i położyła na stół przy którym usiadłam. Oparłam się ręką o ławę i zaczęłam powoli jeść. Wyczułam jak Rose patrzy się na moją skaleczoną rękę. Bałam się że się zdezorientuje, że to nie był upadek.
- Cassie ? – na te pytanie podskoczyłam nieco do góry, czułam się jakby czytała mi w myślach.
- Tak ? powiedziałam, nie odrywając wzroku, od talerza, a to dlatego że po oczach kłamstwo zawsze wyjedzie najaw
- Czy ty na pewno się wywróciłaś ?
- Tak, ile razy mam powtarzać. Benek mnie pociągnął i upadałam – rzekłam trochę zdenerwowana.
Pomachała głową i wzięła się za zmywanie naczyń. Po posiłku, umyłam się , ubrałam i uczesałam się w koka Już miałam wychodzić, kiedy to Fred doczepił się moich włosów. Twierdził że mam takie śliczne długie włosy, a niszczę je gumkami. Lecz ja uważam zupełnie coś innego, ale na jego prośbę rozpuściłam. Wzięłam plecak i wyszłam z domu. Przy okazji po drodze związałam włosy w kucyka. Wolę zakrywać atuty płci pięknej. W moim guście leżą bardziej luźnie dresy niż obcisłe jeansy. No, ale nic, już taka jestem i nie mam zamiaru cokolwiek zmieniać w swojej osobie.
Weszłam do szkoły i skierowałam się w stronę Sali od fizyki. Nie ma to jak zaczynać piątku od tego beznadziejnego przedmiotu. Usiadłam na swoim miejscu. Nauczycielka dziwnie się na mnie parzyła. Najwyraźniej zadziwiło ją to że się nie spóźniłam.
- Cassie-  podeszła do mnie – Nie myśl sobie że Ci nie wstawię zagrożenia, za to że dziś się nie spóźniłaś.
- Mam jeszcze połowę miesiąca, zdążę poprawić – uśmiechnęłam się.
- Wiesz to zależy ode mnie, a ty nie należysz do tych ludzi co w życiu coś przeżyli i mają dodatkowy przywilej współczucia.
Serce mi zadrżało. Czułam jakbym zatonęła w swoich łzach które spływały do środka, a nie na zewnątrz. Czyżbym ja oszalała ?  Przecież wczoraj poczułam radość, euforię, ono miała się nie skończy, a tu co. Wybiegłam ze szkoły. Biegłam przed siebie, tam gdzie nogi poniosą. Po jakimś czasie znalazłam się w lasku i to w tym co byłam wczoraj. Może to te jezioro mnie wzywało, może moje życie powinno się skończyć właśnie w tym momencie. Byłam już bliżej wody, czułam ten zapach, zwolniłam trochę tempo, bo moje serce nie było wstanie tak szybko pompować krwi.
Stałam przed wielkim kolorowym jeziorem . Chciałam być sama, nie potrzebowałam nikogo, byłam blisko, a zarazem tak daleko, a to dlatego że na moim wczorajszym miejscu siedział, ten nieznajomy. Wyglądał na smutnego. Odkaszlałam, a on odwrócił się w moją stronę.
- Mogę, się dosiąść – spytałam, nie licząc na pozwolenie.
-  Byłem tu pierwszy.- odpowiedział.
- Ale myślę że dla dwóch, wystarczy – uśmiechnęłam się lekko.
- W sumie to potrzebne mi czyjeś towarzystwo.
Usiadłam koło niego na trawie i się mu przyglądałam. Oczy miał zaczerwienione, może płakał, ale coś mi się zadaję że ten typ chłopka nie jest skory do jakichkolwiek zwierzeń. Wyglądał na silnie psychicznego człowieka, chyba że smutek przeżywa w środku i tym sposobem bardziej cierpi niż inni ludzie. Nagle moją uwagę zwróciło to że było nas dwóch a nie trzech.
-  A gdzie masz konia ? – wyrwałam.
- Odszedł i już nigdy nie powróci- spojrzał się na mnie.
-  Jak to… przecież wczoraj jeszcze biegał- odparłam i spuściłam głowę.
- Nie należał do młodzieńców, a wczoraj w nocy dostał zawał. Chyba się nawet spodziewała tego że niedługo pożegna się z tym światem, bo od tygodnia był jakiś nerwowy, płoszył się bez żadnych powodów tak jak wczoraj.
- Może wyczuł śmierć, podobno konie mają szósty zmysł. Wyczuwają to, czego my nie jesteśmy przewidzieć. Czyżby to były prawdziwe wróżki przepowiadające przyszłość ?
- Być może- odparł, na co ja się uśmiechnęłam.
- Tęsknisz za nim ?
- Ten koń uratował mi życie kiedy byłem mały, to on mi dał szanse i mam nadzieję że ją wykorzystałem.  
- Myślę, że tak. – szturchnęłam go w ramie.
- A tak w ogóle to jestem Tommi, ale przyjaciele mówią Mickey. – podał mi rękę na przywitanie.
- Mickey, tak jak ta zabawna myszka z Disney’a.
-  Jak byłem mały, moje życie opierało się na tej myszce – zaśmiała się zagłębiając się w swoje wspomnienia..
-  Jestem Cassie, miło mi –przywitałam- dziękuje Ci za poprawienie, dzięki Tobie nie zrobiłam niczego głupiego – rzekłam.
- People help the people-  odpowiedział.
Zaczęłam nucić tą piosenkę, kocham tą artystkę jak również jej piosenki, są takie realne, prawdziwie, choć czasem zakłamanie, bo nie wszyscy ludzie są skłonni do pomagania, do kochania.

Przepraszam, za ten rozdział, nie podoba mi się i to w ogóle, jakiś taki nie składny jest. Na początku miałam go nie dodawać, ale postanowiłam zaryzykować, zresztą prawdziwy poeta powinien przyjmować też porażki. Dziękuje, za komentarze bo tamtym postem, było mi bardzo miło i mam nadzieje że tak dalej będzie.  Może macie jakieś pomysły co będzie, dalej, bo mi ostatnio weny brakuję, a wam kochani ?
Do następnego . ;*

niedziela, 17 czerwca 2012

Rozdział I


Obudziły mnie ciche wibracje telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz.
Diana, co ona ode mnie chcę- pomyślałam. Przyłożyłam słuchawkę do ucha  wyczuwając przycisk służący do odbierania.
- Co chcesz – spytałam z oburzeniem.
- Cassie ! Znowu zaspałaś – rzekła spokojnym głosem.
- Serio ?
- Nie na niby, masz być za 10 minut, zdążysz na drugą lekcję- powiedziała nieco zdenerwowanym głosem.
- Ok. – rzuciłam telefon gdzieś w kąt i nawet nie czekałam na jej odpowiedź.
Zrobiłam najprostsze czynności i jak opętana wybiegłam z domu. Na szczęście ojciec, jeszcze spał i nie musiałam słuchać jego lamentów że znowu zostawiam go sama w tym domu. Czasami bywało tak, że tata nie pozwalał mi chodzić do szkoły, mówił że się boi sam zostawiać. Nie dziwię mu się, w końcu jego homeostaza nie jest w pełni zdolna do normalnego życia. Nawet czasem zachowuje się jak pięciolatek, ale to już inna bajka.
Akurat zdążyłam przyjść na fizykę. Nienawidzę tego przedmiotu jak również nauczycielki. Uważa że moje zachowanie jest naganne i w ogóle się tym nie przejmuje.  To prawda, jakoś za bardzo mnie to nie interesuję.  Gdyby wiedziała co ja przechodzę w domu, od razu zmieniła o mnie opinie. No ale cóż taka kolej rzeczy.  Nie chcę żeby ktokolwiek mi współczuł, nie chcę żeby ktoś wtrącał się w moje życie, oprócz Diany i państwa Wirgate. Moje myślenie przerwał monotonny głos pani nauczycielki.
- Cassie, możesz powiedzieć mi co to energia kinetyczna ?
Spojrzałam z na nią zażenowaniem.
- Pani ? Przecież to pani wie, to po co mam mówić ?
Przepraszam, to uświadom to klasie. – uśmiechnęła się do mnie cwaniacko.
- Ale to pani praca, to pani powinna nam tłumaczyć, a nie uczeń, nie płacą nam za to, tak jak pani. – rzekłam  i spuściłam wzrok, opierając się na ławcę .
- Casie, Cassie, mam nadzieję  że ty się poprawisz ? – usłyszałam w tle jej glos.
- Ostatnio jeden mądry człowiek, powiedział mi że „ Nadzieja jest matką głupich”.
Następne lekcje przemijały szybciej, niż fizyka. Od razu po szkole, zaszłam do państwa Wirgate, po dziewięcioletniego labradora Benka. Mimo że nie należy do młodzieńców to i tak lubi wyszaleć się tak jak by był małym szczeniaczkiem.  Pani Rose, podała mi obiad w ich ogródku.  Na talerzu były ziemniaki z koperkiem, gotowana marchewka i kotlet schabowy. A na deser lody jagodowe z czekoladową posypką. Jadłam to tak zachłannie, że od tego zabolał mnie brzuch, ale mniejsza, takie życie.
Jak tam w szkole – spytał pan Fred.
- Ee, pokłóciłam się z panią Cowel. – powiedziałam z obojętnością.
- Cassie ! – zignorowałam to.
- Cassie, spójrz na mnie. – nadal mnie to nie obchodziło.
- Cassie ! – walnął w stół, na co migiem spojrzałam na te jego lekko  pomarszczoną twarz.
- Co- wyjąkałam.
Musisz się wziąć w garść, rozumiem że ci trudno, ale pamiętaj my zawsze o każdej porze możemy Ci pomóc.
Od strony domu usłyszałam wołanie mojego imienia. Poszłam w stronę ganku, by wziąć zapakowanym przez panią Rosę obiad dla mojego taty. Podziękowałam jej  i ucałowałam jej różowy policzek.  Posiedziałam jeszcze z godzinę, pan Fred tłumaczył mi fizykę. Z nim jakość wszystko szybciej wchodziło mi do głowy.
Gdy miałam już wychodzić, Rose wręczyła mi sto funtów. Spojrzałam na nią z zażenowaniem.
- Cassie, musisz kupić sobie jakieś ubranie nie ?- złapała mnie za rękę.
Spojrzałam na swoje przetarte spodnie i stary niebieski sweterek.
- No rzeczywiście, ale sama mogłabym uzbierać z wypłaty za Benka.- stwierdziłam.
- Cassie, własnych dzieci nie mogliśmy mieć, to chociaż Ciebie możemy rozpieszczać- pogłaskała mnie po głowie.
Przytuliłam ją bardzo mocno, nie wiedziałam że traktują mnie jak swoje własne dziecko. Przy najmniej czuję się kochana.
-  Cassie, mogłabyś wyjść dzisiaj z psem – spytała mnie trochę nie śmiało.
- No jasne, po to tu przyszłam- stwierdziłam i zawołałam złotego labradora, czekając aż przybiegnie. Lecz ku mojemu zdziwieniu, Benek siedział przy moich nogach ze smyczą w pysku. Zaśmiałyśmy się, Benek był mądrym psem, ale nie wiedziałam że jest skłonny do takich rzeczy. Przypięłam smycz do obróżki i poszłam w stronę mojego domu, odgrzać tacie obiad.
Otworzyłam drzwi, a pies wparowała jak opętany do pomieszczenia.  Przywitałam się z tatą, który siedział przy stole w kuchni.
- Przyniosłam Ci obiad – pokazałam mu miskę z zapakowanym jedzeniem.
Tata zrobił jakąś krzywą minę i zaczął narzekać że nie lubi obiadów Pani Wirgate. Nie zważałam, na to co mówi tylko próbowałam się skupić na tym, aby nie przypalić ziemniaków. 
Podałam mu talerz, a ja usiadłam naprzeciwko jego.  Ojciec patrzył się na talerz z obrzydzeniem, może nie nałożyłem tego tak elegancko jak  kucharz w pięcio gwiazdowej restauracji, ale przynajmniej jest.
- Czemu nie jesz ? – spytałam nieco nerwowo.
- Nie lubię takich kotletów ! – krzyknął.
- To zjedz ziemniaki i marchew. – wstałam z krzesła by wlać Benkowi wodę do picia.
- Nie, nie będę tego jadł.
Podeszłam do niego i zaczęłam mu wciskać, lecz on nie chciał nawet spróbować. W końcu straciłam cierpliwość i odeszłam od niego.
-  Cassie, nie kochasz mnie ! – powiedział.
- Co ? – czułam jak moje oczy stają się coraz wilgotniejsze.
- Nie kochasz mnie- powtórzył.
Próbowałam jakoś zaprzeczyć, ale to tylko pogorszyło sprawę. Ojciec wziął talerz i rzucił nim we mnie. Kawałki szkła po kaleczyły mi rękę. Wzięłam Benka i uciekłam z domu. Szłam przez jakieś pole, potem przez las, aż w końcu zatrzymałam się przy jakimś jeziorku, usiadłam przy brzegu na jakimś wielkim szarym kamieniu. Wpatrywałam się w tafle jeziora, jakby było jakieś zaczarowane. Niby woda jest bezbarwna a w tym jeziorze przybierała takie barwy, jakich świat jeszcze nie odkrył.  A może woda, to ratunek do lepszego życia ? Spojrzałam na swoją rękę z której ciekła krew. Wstałam z kamienia i zaczęłam zbliżać się do brzegu. Zamoczyłam ręce w wodzie. Była zimna i to bardzo. W sumie to się nie dziwię, jest czerwiec , a temperatura ani razu nie dosięgneła dwudziestu pięciu stopni. Nagle moją uwagę zwróciło złamanie gałęzi. Odwróciłam głowę w stronę dźwięku, a tam ujrzałam blondyna stojącego przy rudym koniu. Zdziwiłam się trochę w tych czasach chłopak na koniu, a nie w samochodzie z pustą laską razem wziętą.
- Em… nie widzisz, ale te miejsce jest już zajęte – powiedziałam ironicznie.
- Jest tu dość dużo przestrzeni, chyba wystarczy dla trzech. – rzekł.
- Trzech ? Jest tu ktoś jeszcze ?- w myślach odpowiedziałam sobie na te pytanie , może nie w czerwonym Cabliorecie, ale z laską na pewno.
- No tak, konie traktuję jak ludzi, też czują ale nie mogą powiedzieć. To jedynie nas różni, no i może wyglądem, troszkę.
W duchu zaśmiałam się z mojej głupoty, może nie każdy chłopak jest taki ja z opowiadań Diany.
- Chcesz go pogłaskać ? – spytał
- Nie, ja jednak po dziękuje. – stwierdziłam.
- Boisz się ?
Te pytanie znowu dało mi do myślenia. Może to mnie uwolni, może powinnam przeciwstawić się swoim lekom. Może to sprawi że znowu będę szczęśliwa, że zapomnę o tym co się stało. Że nie było to wina konia, lecz mama popełniła jakiś gwałtowny ruch.
- Westchnęłam i podeszłam do kasztanowego ogiera. Wyciągnęłam rękę w jego stronę, była coraz bliżej i bliżej, przymknęłam oczy i dotknęłam jego pyska. Przypomniały mi się wszystkie dobre czasy, Dobre, czyli życie z końmi nie jest takie złe jak wpajał mi tata. Poczułam że coś mnie uwolniło, że jakaś część mnie się otworzyła, być może stanę się lepsza. Tą magiczną chwile przerwało szczekanie Benka, przez co koń się spłoszył, a ja upadłam na ziemie. Chłopak, po chwili go uspokoił, a ja nadal byłam w tak jakby transie.
- Przepraszam Cię – rzekł i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Idź stąd- krzyknęłam , podchodząc do kamienia.
- Przecież nic Ci się nie stało – mówił.
- Masz stąd iść, byłam tu pierwsza i nie, nie starczy tu miejsca dla trzech. Przykro mi.
Chłopak zrezygnował, wsiadł na konia i pogalopował przez las.
Zawołałam Benka i sama zaczęłam się zbierać. Dochodziła już dwudziesta, Rose pewnie się martwi, chociaż było jeszcze jasno. Postanowiłam że tą noc prześpię u nich. 

piątek, 8 czerwca 2012

Prolog.


Po raz kolejny przewróciłam się z boku na bok, aby znaleźć wygodne miejsce i  w końcu zasnąć. A może ja cierpię na bezsenność ? Nie to nie możliwe, panie w zeszłym wieku na to chorują a nie szesnastolatki. Może przyczyną jest ten natłok myśli, a raczej wspomnienie które przychodzi co noc.  Wiele ludzi uważa że wspomnienia to są szczęśliwe momenty w ich życiu. Lecz niestety w moim przypadku nie ma szczęścia, a dlaczego ? A więc to wszystko zaczęło się od mojej sympatii do koni. Razem z moją mamą kiedy miałam nie całe pięć lat, poszliśmy na pierwszą jazdę konno. Wszystko szło z górki opanowałyśmy Kus, galop, a potem jako dziewięciolatka poszłam na pierwsze zawody skoków. Na początku  byłam na samym końcu listy uczestników, ale po długich próbach , udało mi  się. Leciało to jakoś tak, kiedy ogłaszali wszystkim kto wygrał „ Cassie Monrow pierwsze miejsce w tegorocznych  mistrzostwach Wielkiej Brytanii”. Razem z mamą cieszyłyśmy się jak głupie, a  tata machnął ręką i nawet nie pogratulował. Uważał że życie na koniu to istne samobójstwo i miał racje. Z jakieś pół roku później, mama śmiertelnie upadła z konia. Lekarz stwierdził że koń musiał się czegoś wystraszyć, lecz nie było takiej rzeczy co mogło zwrócić jego uwagę. Zerwał się na równe nogi, a mama nieprzygotowanie spadła. Podczas upadku koń musiał ją przydeptać, na skutek czego jej żebra się połamały, jak suche drewno i przebiły jej serce. Najgorsze było że ja przy tym byłam, widziałam jak śmierć zagląda do jej niezapomnianych niebieskich oczu. Od tej pory znienawidziłam konie, a ojciec znienawidził mnie, stwierdził że to ja ją zabiłam. Tatuś przestał chodzić do pracy, przez jakiś czas w ogóle nie wychodził z łóżka. Nie chodził do pracy, nie jadł, wpadł w mega depresje. Po jakimś czasie wywalili go z pracy. Na początku korzystaliśmy z mamy ubezpieczenie, ale po jakimś czasie przestało brakować na czynsz, zatrudniałam się do pracy, lecz to i tak nic nie dawało. W naszych skromnych progach zawitał komornik, wyrzucił nas z domu bez żadnego zrozumienia i zostawił na lodzie. Chciałam zamieszkać u cioci, lecz ten nie pozwolił mi na to, gdy powiedziałam mu o tym pomyśle zaczął mi grozić i wypominać to co się stało. Obecnie zamieszkujemy stary hotel i jakoś żyjemy. Prąd jest, gaz jest, woda też, wszystko co człowiekowi potrzebne do życia.  Ostatnio tacie się trochę poprawiło, nie ma już takich iluzjonacji, jak wcześniej to dzięki tym lekom, które lekarz przepisał. Stwierdził że ojciec jest chory psychicznie i czasie ataków trzeba mu dawać tabletki uspakajające. Po tej fali wspomnień w końcu zasnęłam.

środa, 6 czerwca 2012

Bohaterowie.


Cassie Manrow ( 16 lat )
Dziewczyna ze swoją przeszłością, nie do końca  szczęśliwą. Jest brunetką z niedbałymi lokami  i magiczno niebieskimi oczami, które podkreślają jej niesforne piegi na nosie. Kocha tańczyć i śpiewać, lecz zdecydowanie  woli się ruszać do melodii niż śpiewać, Kocha psy.






Tommi Cowel  „ Mickey” ( 17 lat )
Wysoki brunet z czekoladowymi oczami. Chodzi do nowoczesnej szkoły tańca, co można wywnioskować że pochodzi z zamożnej rodziny. Jest popularny w szkole może dlatego że jego puchary  zajmują kilka miejsc w szkolnych gablotach, a dyplomy wiszą na ścianach korytarzy, ale nie tylko to się przyczyniło jego „ szkolnej sławie”. Jest bardzo przystojny, dziewczyny by dały wszystko  za jeden pocałunek, lecz on wybrał sobie tą jedyną Alice Pingeu 
* Gra również na gitarze.







   

Diana Vinriage
Ma brązowe  włosy i duże zielone oczy. Chodzi z Cassie do tej samej szkoły, jak i klas. Diana jest jej najlepszą przyjaciółką , wie o niej wszystko, zna jej tragiczną przeszłość. Cassie zwierzyła się jej ze swoich problemów jako pierwsza.
Dziewczyna kocha rysować. 
















---------------------------------------------------------------------------



Państowo Wirgate - małżeństwo wspierające Cassi finansowo, za wyprowadzanie ich psa

Mały Benek ( piesek )