Obudziły mnie ciche wibracje telefonu. Spojrzałam na
wyświetlacz.
Diana, co ona ode mnie chcę- pomyślałam. Przyłożyłam
słuchawkę do ucha wyczuwając przycisk
służący do odbierania.
- Co chcesz – spytałam z oburzeniem.
- Cassie ! Znowu zaspałaś – rzekła spokojnym głosem.
- Serio ?
- Nie na niby, masz być za 10 minut, zdążysz na drugą
lekcję- powiedziała nieco zdenerwowanym głosem.
- Ok. – rzuciłam telefon gdzieś w kąt i nawet nie czekałam
na jej odpowiedź.
Zrobiłam najprostsze czynności i jak opętana wybiegłam z
domu. Na szczęście ojciec, jeszcze spał i nie musiałam słuchać jego lamentów że
znowu zostawiam go sama w tym domu. Czasami bywało tak, że tata nie pozwalał mi
chodzić do szkoły, mówił że się boi sam zostawiać. Nie dziwię mu się, w końcu
jego homeostaza nie jest w pełni zdolna do normalnego życia. Nawet czasem
zachowuje się jak pięciolatek, ale to już inna bajka.
Akurat zdążyłam przyjść na fizykę. Nienawidzę tego
przedmiotu jak również nauczycielki. Uważa że moje zachowanie jest naganne i w
ogóle się tym nie przejmuje. To prawda,
jakoś za bardzo mnie to nie interesuję.
Gdyby wiedziała co ja przechodzę w domu, od razu zmieniła o mnie opinie.
No ale cóż taka kolej rzeczy. Nie chcę
żeby ktokolwiek mi współczuł, nie chcę żeby ktoś wtrącał się w moje życie,
oprócz Diany i państwa Wirgate. Moje myślenie przerwał monotonny głos pani
nauczycielki.
- Cassie, możesz powiedzieć mi co to energia kinetyczna ?
Spojrzałam z na nią zażenowaniem.
- Pani ? Przecież to pani wie, to po co mam mówić ?
Przepraszam, to uświadom to klasie. – uśmiechnęła się do
mnie cwaniacko.
- Ale to pani praca, to pani powinna nam tłumaczyć, a nie
uczeń, nie płacą nam za to, tak jak pani. – rzekłam i spuściłam wzrok, opierając się na ławcę .
- Casie, Cassie, mam nadzieję że ty się poprawisz ? – usłyszałam w tle jej
glos.
- Ostatnio jeden mądry człowiek, powiedział mi że „ Nadzieja
jest matką głupich”.
Następne lekcje przemijały szybciej, niż fizyka. Od razu po
szkole, zaszłam do państwa Wirgate, po dziewięcioletniego labradora Benka. Mimo
że nie należy do młodzieńców to i tak lubi wyszaleć się tak jak by był małym
szczeniaczkiem. Pani Rose, podała mi
obiad w ich ogródku. Na talerzu były
ziemniaki z koperkiem, gotowana marchewka i kotlet schabowy. A na deser lody
jagodowe z czekoladową posypką. Jadłam to tak zachłannie, że od tego zabolał
mnie brzuch, ale mniejsza, takie życie.
Jak tam w szkole – spytał pan Fred.
- Ee, pokłóciłam się z panią Cowel. – powiedziałam z
obojętnością.
- Cassie ! – zignorowałam to.
- Cassie, spójrz na mnie. – nadal mnie to nie obchodziło.
- Cassie ! – walnął w stół, na co migiem spojrzałam na te
jego lekko pomarszczoną twarz.
- Co- wyjąkałam.
Musisz się wziąć w garść, rozumiem że ci trudno, ale
pamiętaj my zawsze o każdej porze możemy Ci pomóc.
Od strony domu usłyszałam wołanie mojego imienia. Poszłam w
stronę ganku, by wziąć zapakowanym przez panią Rosę obiad dla mojego taty. Podziękowałam
jej i ucałowałam jej różowy policzek. Posiedziałam jeszcze z godzinę, pan Fred
tłumaczył mi fizykę. Z nim jakość wszystko szybciej wchodziło mi do głowy.
Gdy miałam już wychodzić, Rose wręczyła mi sto funtów.
Spojrzałam na nią z zażenowaniem.
- Cassie, musisz kupić sobie jakieś ubranie nie ?- złapała
mnie za rękę.
Spojrzałam na swoje przetarte spodnie i stary niebieski
sweterek.
- No rzeczywiście, ale sama mogłabym uzbierać z wypłaty za
Benka.- stwierdziłam.
- Cassie, własnych dzieci nie mogliśmy mieć, to chociaż
Ciebie możemy rozpieszczać- pogłaskała mnie po głowie.
Przytuliłam ją bardzo mocno, nie wiedziałam że traktują mnie
jak swoje własne dziecko. Przy najmniej czuję się kochana.
- Cassie, mogłabyś
wyjść dzisiaj z psem – spytała mnie trochę nie śmiało.
- No jasne, po to tu przyszłam- stwierdziłam i zawołałam
złotego labradora, czekając aż przybiegnie. Lecz ku mojemu zdziwieniu, Benek
siedział przy moich nogach ze smyczą w pysku. Zaśmiałyśmy się, Benek był mądrym
psem, ale nie wiedziałam że jest skłonny do takich rzeczy. Przypięłam smycz do
obróżki i poszłam w stronę mojego domu, odgrzać tacie obiad.
Otworzyłam drzwi, a pies wparowała jak opętany do
pomieszczenia. Przywitałam się z tatą,
który siedział przy stole w kuchni.
- Przyniosłam Ci obiad – pokazałam mu miskę z zapakowanym
jedzeniem.
Tata zrobił jakąś krzywą minę i zaczął narzekać że nie lubi obiadów
Pani Wirgate. Nie zważałam, na to co mówi tylko próbowałam się skupić na tym,
aby nie przypalić ziemniaków.
Podałam mu talerz, a ja usiadłam naprzeciwko jego. Ojciec patrzył się na talerz z obrzydzeniem,
może nie nałożyłem tego tak elegancko jak
kucharz w pięcio gwiazdowej restauracji, ale przynajmniej jest.
- Czemu nie jesz ? – spytałam nieco nerwowo.
- Nie lubię takich kotletów ! – krzyknął.
- To zjedz ziemniaki i marchew. – wstałam z krzesła by wlać
Benkowi wodę do picia.
- Nie, nie będę tego jadł.
Podeszłam do niego i zaczęłam mu wciskać, lecz on nie chciał
nawet spróbować. W końcu straciłam cierpliwość i odeszłam od niego.
- Cassie, nie kochasz
mnie ! – powiedział.
- Co ? – czułam jak moje oczy stają się coraz wilgotniejsze.
- Nie kochasz mnie- powtórzył.
Próbowałam jakoś zaprzeczyć, ale to tylko pogorszyło sprawę.
Ojciec wziął talerz i rzucił nim we mnie. Kawałki szkła po kaleczyły mi rękę.
Wzięłam Benka i uciekłam z domu. Szłam przez jakieś pole, potem przez las, aż w
końcu zatrzymałam się przy jakimś jeziorku, usiadłam przy brzegu na jakimś
wielkim szarym kamieniu. Wpatrywałam się w tafle jeziora, jakby było jakieś
zaczarowane. Niby woda jest bezbarwna a w tym jeziorze przybierała takie barwy,
jakich świat jeszcze nie odkrył. A może
woda, to ratunek do lepszego życia ? Spojrzałam na swoją rękę z której ciekła
krew. Wstałam z kamienia i zaczęłam zbliżać się do brzegu. Zamoczyłam ręce w
wodzie. Była zimna i to bardzo. W sumie to się nie dziwię, jest czerwiec , a
temperatura ani razu nie dosięgneła dwudziestu pięciu stopni. Nagle moją uwagę
zwróciło złamanie gałęzi. Odwróciłam głowę w stronę dźwięku, a tam ujrzałam blondyna
stojącego przy rudym koniu. Zdziwiłam się trochę w tych czasach chłopak na
koniu, a nie w samochodzie z pustą laską razem wziętą.
- Em… nie widzisz, ale te miejsce jest już zajęte –
powiedziałam ironicznie.
- Jest tu dość dużo przestrzeni, chyba wystarczy dla trzech.
– rzekł.
- Trzech ? Jest tu ktoś jeszcze ?- w myślach odpowiedziałam
sobie na te pytanie , może nie w czerwonym Cabliorecie, ale z laską na pewno.
- No tak, konie traktuję jak ludzi, też czują ale nie mogą
powiedzieć. To jedynie nas różni, no i może wyglądem, troszkę.
W duchu zaśmiałam się z mojej głupoty, może nie każdy
chłopak jest taki ja z opowiadań Diany.
- Chcesz go pogłaskać ? – spytał
- Nie, ja jednak po dziękuje. – stwierdziłam.
- Boisz się ?
Te pytanie znowu dało mi do myślenia. Może to mnie uwolni,
może powinnam przeciwstawić się swoim lekom. Może to sprawi że znowu będę
szczęśliwa, że zapomnę o tym co się stało. Że nie było to wina konia, lecz mama
popełniła jakiś gwałtowny ruch.
- Westchnęłam i podeszłam do kasztanowego ogiera.
Wyciągnęłam rękę w jego stronę, była coraz bliżej i bliżej, przymknęłam oczy i dotknęłam
jego pyska. Przypomniały mi się wszystkie dobre czasy, Dobre, czyli życie z
końmi nie jest takie złe jak wpajał mi tata. Poczułam że coś mnie uwolniło, że jakaś
część mnie się otworzyła, być może stanę się lepsza. Tą magiczną chwile
przerwało szczekanie Benka, przez co koń się spłoszył, a ja upadłam na ziemie.
Chłopak, po chwili go uspokoił, a ja nadal byłam w tak jakby transie.
- Przepraszam Cię – rzekł i wyciągnął rękę w moją stronę.
- Idź stąd- krzyknęłam , podchodząc do kamienia.
- Przecież nic Ci się nie stało – mówił.
- Masz stąd iść, byłam tu pierwsza i nie, nie starczy tu
miejsca dla trzech. Przykro mi.
Chłopak zrezygnował, wsiadł na konia i pogalopował przez
las.
Zawołałam Benka i sama zaczęłam się zbierać. Dochodziła już
dwudziesta, Rose pewnie się martwi, chociaż było jeszcze jasno. Postanowiłam że
tą noc prześpię u nich.
Świetne, nie mogę doczekać sie nowego i dalszyh losów Cassie. :) Czyżby coś miało się stać pomiędzy nią i chłopakiem na koniu? ;)
OdpowiedzUsuńnadal nie wierzę ,że Ty to piszesz,bo jest za mało chaotycznie ale niech Ci będzie:P Cudowny pomysł ,czekam na następny rozdział :D
OdpowiedzUsuńŁał... Aż mnie teraz wewnętrznie telepie... To był komplement!
OdpowiedzUsuńFajny blog :)
Bardzo ciekawy blog ;-)
OdpowiedzUsuńOpowiadanie bardzo fajne ;-P
Zapraszam do mnie http://dwa-bijace-serca.blogspot.com/
Bardzo ciekawy blog ;) Czekam na 2 rozdział :)
OdpowiedzUsuńbardzo fajny blog oraz super piszesz go. myślę że będę go czytać nie mogę się doczekać następnego rozdziału
OdpowiedzUsuń